Weganie na Bałkanach: Grecja, Macedonia i Albania
Relacja już z trzeciej bałkańskiej podróży! Wstępem - jeśli interesują Was bałkańskie klimaty, polecam poprzednie posty o Słowenii i Chorwacji oraz Bośni i Czarnogórze.
Dzisiejszy post będzie 5 tysięczno-kilometrową wyprawą przez Macedonię, Grecję i Albanię. Niesamowite miejsca, cudna pogoda, pyszne jedzenie, ale też niemiłe przygody takie jak trzęsienie ziemi. O wszystkim przeczytacie w poniższym wpisie.
Poprzednie podróżnicze posty dzieliłam na kategorie, typu miejsca, restauracje - w tym przypadku wszystko opiszę chronologicznie (choć będzie trochę chaotycznie), ponieważ ciężko jest mi rozbić 2 tygodniową wyprawę na poszczególne tematy. To co? Jedziemy!
Nasza podróż, dwójki wegan - mnie i Pawła ❤ (mistrza ceremonii) zaczęła się nad ranem, wyruszyliśmy przez Słowację i Węgry. Do węgierskiej granicy wszystko przebiegało pomyślnie, naszym pierwszym przystankiem był Nowy Sad w Serbii. Nie polecam przekraczać (a raczej próbować) przejścia granicznego Röszke na drodze tranzytowej do Turcji. Kolejki ciągną się przez dobre kilka kilometrów, ponoć czas oczekiwania to 8 godzin, choć z tego co widziałam, to dla mnie bardzo optymistyczna wersja. Sami czekaliśmy tam około 3 godzin, a przejechaliśmy może 500 metrów. Ominęliśmy to przejście jadąc na inne, tak jak wielu kierowców, gdzie odprawa szła bardzo sprawnie.
Wracając tym przejściem do Polski nie ma tragedii, choć i tak trzeba się nastawić na półtoragodzinne czekanie, ponieważ każdy samochód jest sprawdzany (bagażnik) na serbskiej granicy i celnicy nie robią tego na boczku, tylko przy "okienkach".
W Nowym Sadzie odwiedziliśmy 100 % wegańską restaurację Ananda. Zdjęcia zobaczycie na moim Instagramie. Jedzenie w Anandzie nie jest jakichś wysokich lotów, ale jest smaczne, tanie i porcje są bardzo duże, wręcz nie do przejedzenia. Byliśmy tam dwukrotnie i za każdym razem wybieraliśmy menu dnia oraz ciasta/kanapki na wynos. Za każdym razem zapłaciliśmy około 1400 serbskich dinarów (nie można płacić w euro), czyli około 50 złotych. Za obiad dla dwojga plus napoje i słodkości na wynos to bardzo dobra cena. Obsługa jest super miła, świetnie zna angielski, lokal też jest bardzo ładny.
Nocowaliśmy w Laguna Apartments, pięknym pokoju z widokiem na miasto.
I w tym miejscu zaczyna się moje zdziwienie jeśli chodzi o "hostelowe recepcje" w niemal wszystkich możliwych naszych noclegach. Otóż stojąc na granicy otrzymałam telefon od obsługi hostelu z informacjami: odbierz klucze w Mozzart Cafe (...), wyjeżdżając pieniądze i klucze wrzuć do skrzynki! Ok?
Zero osobistego kontaktu z właścicielami czy obsługą hosteli. Nasze meldowanie odbywało się przez zawsze sympatyczne panie sprzątające, które nas wpuszczały i dzwoniły do właścicieli, gdzie ucinałam sobie pogawędki łamanym angielskim z jeszcze bardziej łamanym angielskim po drugiej stronie. Raz nawet miałam wideorozmowę!
Tylko w Grecji, na Lefkadzie właściciele byli cały czas na miejscu. Za każdym razem ciężko było się dogadać z owymi paniami, ponieważ one do nas po swojemu, my po angielsko-migowemu z elementami polsko-rosyjskiego i często nic z tego nie wynikało. Więc gdy dotarliśmy do naszego domku na Lefkadzie i wyszła do nas starsza pani w podomce, przyznaję się bez bicia, pomyślałam sobie "ooo nie, znowu to samo", na co pani mi wyjeżdża takim brytyjskim angielskim, że zbierałam szczękę z ziemi przez kilka minut, próbując się skupić na tym co mówi.
Skopje, Ochryda - Macedonia
Macedonia to dziwny kraj. Zwłaszcza Skopje. Jeśli tu nie zginiesz na ulicy, to jesteś prawdziwym survivalowcem. Macedońscy kierowcy nie mają żadnych zasad. Czego się od nich nauczyłam?
A tego, że: jak masz zielone na przejściu dla pieszych, to wcale go nie masz i czekasz aż wszyscy przejadą. Prawy pas służy do zatrzymywania się na nim i stania ile wlezie, gdy idziesz coś załatwić. Gdy na skrzyżowaniu skręcasz w lewo (3 pasy każdy w innym kierunku), to spokojnie można cię wyprzedzić z lewej i pojechać w prawo, jeszcze soczyście cię strąbić. Trzeba trąbić, trąbić i jeszcze raz trąbić. Jak jeździsz na czerwonym to jesteś gość, tutejszy! Karetki? Kto by się nimi przejmował?
Tu nie puszcza się karetek, policji, niech sobie radzą sami. Jeśli masz pecha i jakimś cudem stoisz na światłach, nie daj losie pierwszy, to już leci do ciebie banda osób, które chcą coś wyżebrać, umyć szybę, czy coś sprzedać. Wszystko, czego nauczyłeś się na kursie prawa jazdy nie ma najmniejszego znaczenia.
Zatrzymaliśmy się w Skopje na dwa dni oraz kolejne dwa dni spędziliśmy w Ochrydzie. Skopje to miasto, w którym buduje się zabytki, to ogromny plac budowy z masą pomników na każdym kroku i tak jak wspomniałam nowymi-starymi zabytkami. Niestety, wygląda to źle. Łuk triumfalny, nowe mury zamku... Człowiek czuje się bardzo mały przy ogromie tychże budowli i niemal ciągle ma się wrażenie, że coś jest nie tak.
Skopje jest bardzo brudnym miastem, wszędzie walają się śmieci, kosze nie mają dna, nie wiadomo gdzie je wyrzucać, ale jak widać władze mają ważniejsze wydatki niż sprzątanie miasta.
Polecam post z bloga Zalatanej Pary - o historii Skopje, trzęsieniu ziemi oraz kolorowej rewolucji, przeczytacie tutaj.
Będąc w Skopje polecam podjechać do Dolnej Matki - do Kanionu Matka. To około 45 minut z centrum. Warto przespacerować się kanionem, tuż nad Rzeką Matka. Niestety nie doszliśmy do końca, nie wiemy jak kończy się kanion, ponieważ droga była zawalona skałami, które odpadły od ściany. Warto odwiedzić kanion i pobyć w ciszy, z dala od chaotycznego Skopje.
Piszę o ciszy, bo akurat nie było wielu turystów, dosłownie kilka osób. Reszta przebywała w restauracji, którą mija się po drodze. Kanion można również przepłynąć kajakiem lub łódką.
Wyjechaliśmy również kolejką na Górę Vodno, gdzie usytuowany jest ogromny Krzyż Milenijny. Bilet jest bardzo tani, kosztuje 100 MKD, czyli około 7 złotych, a kolejka wyjeżdża naprawdę wysoko - aż na wysokość 1066 m. (uwaga - w poniedziałki jest nieczynna).
Ze szczytu widoczna jest panorama miasta, a po drugiej stronie są równie piękne widoki.
Nie polecam natomiast wycieczki na twierdzę "Skopsko Kale", gdzie albo ciągle trwa odbudowa po trzęsieniu ziemi, albo stawiają "nowy zabytek". Niestety nic ciekawego tam nie ma.
Nieopodal znajduje się Muzeum Sztuki Współczesnej, które jest zaprojektowane przez trójkę polskich architektów - Eugeniusza Wierzbickiego, Wacława Kłyszewskiego, Jerzego Mokrzyńskiego (Rzeszowianina!).
Nie byliśmy w MSW, lecz odwiedziliśmy Muzeum (dawny budynek poczty) z wystawą poświęconą trzęsieniu ziemi w 1963 roku. Wskazówki zegara na głównej fasadzie budynku zatrzymane są na godzinie 5:17, godzinie trzęsienia ziemi. Wystawę zwiedzaliśmy sami, kasjer wpuścił nas za półdarmo, ponieważ nie mieliśmy drobnych, a nie chciał grubszych pieniędzy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo uruchomi to moją wyobraźnię, gdy dzień później faktycznie zatrzęsła się ziemia... Nie polecam nikomu takich wrażeń, straszne przeżycie.
W Ochrydzie mieliśmy "przyjemność" poczuć jak to jest, gdy trzęsie się ziemia. Ponoć dzień przed naszym przyjazdem nastąpiło mocniejsze, które spowodowało parę szkód. Dodatkowo od 2 tygodni niemal codziennie można było poczuć trzęsienia. Jak pisze autorka bloga "Are you Fyrom?" powstał nawet żart o kawie:
- Jaka to jest kawa po ochrydzku?
- Zaparzasz kawę, sypiesz cukier i czekasz na trzęsienie ziemi, żeby się zmieszało.
Około 4 godzin przed pierwszym wstrząsem nasz hotelowy prysznic roztrzaskał się w drobny mak, kalecząc nam dłonie i plecy. Ciężko jest uwierzyć, że coś takiego się stało, bo ilu osobom rozwala się prysznic, gdy idą się myć? Telefon do właściciela i "no problem, don't worry", przyjdzie zobaczyć rano. Rano pani sprzątająca miała świetny humor oglądając dokonane przez nas (?) zniszczenia - piszę serio, nie była zła, śmiała się i pocieszała mnie w swoim języku.
Po akcji z prysznicem, poszliśmy spać brudni, nie mogliśmy zbytnio korzystać z toalety, bo cała podłoga była we szkle. Kilka godzin później obudziłam się przerażona, że ktoś właśnie popchnął nasze łóżko. Pierwsza myśl - włamywacz! Nikogo nie było, usłyszałam dziwny dźwięk i poczułam drgania. Przerażona obudziłam Pawła.
- Paweł! Tu chyba jest trzęsienie ziemi!
- Ja pier*olę...
Po czym próbował mi wmówić, że mi się wydaje, bo oczywiście wszystko ustało i poszedł spać. A ja średnio co godzinę, dwie coś czułam. Nie mogłam spać przypominając sobie wystawę w muzeum, myśląc gdzie uciekać w razie czego, czy ubrać buty, gdzie są paszporty, co się stanie gdy Paweł zginie, a ja nie. Teraz to się może wydawać zabawne, ale wtedy byłam bliska zawału i nogi mi się trzęsły non stop. Wyglądałam przez okno, żeby sprawdzić czy ktoś na to reaguje. Nic, cisza, życie toczy się dalej.
Nad ranem, gdy jeszcze leżeliśmy, łóżko wraz z budynkiem ruszyło się kolejny raz. Teraz Paweł mi uwierzył. W dzień było to mniej przerażające, chociaż i tak umierałam ze strachu.
Wracając do Skopje. Oczywiście odwiedźcie też starówkę z masą knajpek oraz stary bazar. Byłam trochę rozczarowana, że nie udało mi się wypić kawy z dżezvy. Mimo, że można zamówić kawę po turecku robioną właśnie w dżezvie, to podają ją w zwykłych filiżankach, w których traci swój urok.
W Ochrydzie panuje już bardziej "morski" klimat, mimo że woda okalająca miasto to ogromne jezioro. Miasto jest bardziej nastawione na turystykę, jest ładnie i czysto. Życie nocne kwitnie, po 22 na "starówce" jest masa ludzi, w knajpkach ciężko jest znaleźć wolne miejsce. Co mnie zaskoczyło, zarówno w Macedonii jak i Grecji, i Albanii ludzie jedzą obiad, dla niektórych kolację o 22 czy 23, gdzie u nas jest to uważane jako nocne obżeranie się.
Jedzą dużo, całymi grupami, nie spieszą się i celebrują posiłek. W Polsce częściej wpada kebab/falafel na stojąco pod budą z jedzeniem, ponieważ restauracje często już są zamknięte.
W Ochrydzie polecam spacer po starówce oraz dłuższy spacer zaraz przy jeziorze w stronę Cerkwi św. Jana Teologa. Widoki są piękne. Wąska droga zaprowadzi Was do ruin twierdzy cara Samuela oraz antycznego teatru. Moim zdaniem ruiny twierdzy nie są jakieś warte zobaczenia, ale z góry można zrobić ładne zdjęcia. Wstęp do ruin jest płatny.
Powrotna droga prowadzi przez wąskie uliczki, z uroczymi domami ozdobionymi masą kwiatów.
Na starówce (nie wiem czy używam odpowiedniej nazwy) znajdziecie malutką wegańską knajpkę Dr. Falafel. Falafele są obłędne, zresztą wszystko tam było pyszne, polecam wziąć zestaw na talerzu, magia! Jest tanio, pysznie i świeżo, a pracujące tam dziewczyny są bardzo miłe. Dodatkowo można kupić kulki falafela na sztuki, gdzie ciężko jest z tego nie skorzystać 😊
Lefkada, Grecja
Wyspa nie jest bardzo oblegana przez turystów, chociaż gdy się na nią wjeżdża mostem, można odnieść całkiem inne wrażenie. To tylko w głównym Lefkas przebywa masa turystów, to dosyć droga część miasta, gdzie samochód stoi na samochodzie. Wystarczy przejść się kilometr dalej i ma się kompletną ciszę i spokój.
Nieopodal tej turystycznej gehenny znajduje się masa pięknych, opustoszałych kawiarni i restauracji, gdzie kelnerzy tradycyjnie nagabują cię z ulicy, do odwiedzenia ich miejsca pracy. Raz wstąpiliśmy na obiad do Zefki, ponieważ mieli bardzo obszerne menu wegetariańskie, w tym wiele dań wegańskich. Pani kelnerka była bardzo pomocna, kumała o co chodzi i zamówiliśmy dwa makarony. Ja spaghetti neapolitańskie, a Paweł spaghetti śródziemnomorskie z tapenadą. Oba dania były przepyszne. Było czuć, że wszystko było robione na świeżo. Na deser otrzymaliśmy gratisowo arbuza.
Idąc zachwytem nad owym spaghetti, zamówiłam podobne w innym lokalu, w innym mieście. Porcja była gigantyczna i była rozgotowanym makaronem z czymś co miało być sosem pomidorowym, a było olejem z keczupem. Zwróciłam to danie. Dosłownie. Zwymiotowałam w knajpianej toalecie. Nie miałam sił bawić się w reklamacje, chciałam stamtąd po prostu iść, doczołgać się do samochodu i odjechać. Trochę żałuję, więc jak Wam nie przypadnie jedzenie - zgłaszajcie to. Czasami niestety trują ludzi...
Wracając do opowieści o Lefkadzie. Zatrzymaliśmy się niedaleko Nidri. To dosyć tania część wyspy, niekomercyjna (spoko nocleg to 25-30 euro), ma jeden minus, żeby podjechać na najładniejsze plaże, trzeba na to przeznaczyć około godziny. Drogi prowadzą przez góry, często są to wąskie drogi szutrowe, więc na pewno nie zaśniecie. Z lewej strony przepaść, z prawej sypiące się góry. Strasznie, ale uwielbiam ten klimat.
Spaliśmy w pięknym domku The Garden's Studios, którego właścicielami jest para starszych Greków, tak jak już wspomniałam - biegle mówiących po angielsku. Dom ma ogromny ogród, leży zaraz nad morską zatoką - uwaga, to nie otwarte morze, a raczej taki mały port.
W Lefkadzie zostaliśmy przez 5 dni. To najpiękniejsze miejsce, jakie do tej pory zwiedziłam, a wcale nie było ich mało. Lefkada bije na głowę moje (chore) sympatie do Hiszpanii.
Pokoje były skromne, lecz ładne i czyste. W końcu udało nam się trafić na porządną łazienkę. Do tej pory prześladował nas pech. Jak nie zbita szyba prysznicowa, to kompletnie odsłonięty prysznic (o mikroskopijnej powierzchni) bez zasłonki, gdzie po kąpieli trzeba wycierać całą łazienkę.
Co mnie zaskoczyło w greckiej łazience? Że okienko nie ma szyby ani okiennicy! Jest wbudowane głębiej w mur i ma zaledwie firankę. O dziwo, nie wchodziło tamtędy żadne robactwo. Korzystając z toalety można było jeszcze głośniej słuchać głosów natury, czyli cykad 😃
Co można robić na Lefkadzie?
Warto odwiedzić plaże takie jak Agios Ioannis, gdzie jest masa kitesurferów, mimo tego plaża jest puściutka. Bardzo wieje na tej plaży, nie czuć gorąca, więc oczywiście spaliliśmy się na niej tak, że po wszystkim kąpaliśmy się w balsamie po opalaniu.
Koniecznie trzeba odwiedzić plażę Porto Katsiki. Czegoś takiego nie zobaczycie nigdzie. Przeogromne skały otaczające plażę. Część z "punktem widokowym" jest w rozsypce z powodu trzęsienia ziemi. Warto jednak wybrać się na koniec parkingu i zobaczyć całą plażę z góry, z daleka.
Na Porto Katsiki jest niesamowicie gorąco, nie ma ani drobnego podmuchu wiatru ze względu na otaczające skały. Jedyna szansa na schłodzenie to krystalicznie czysta, niebieska woda, która jest prawdziwym ukojeniem. Dodam że na plażę schodzi i wychodzi się po schodach, które wyglądają niepozornie, a dają w kość przy 40 stopniowym upale.
Ładne plaże są również w Vasilikach, ale nie pobiją mojej ulubionej. W Vasilikach warto przejść się miastem i kupić parę pamiątek, nie ma tam tłumów i przyjemnie się spaceruje.
Plaża Kathisma - bardzo popularna, z masą parasolek z leżakami. Chyba najbardziej piaszczysta ze wszystkich plaż. Na plaży można skorzystać z usług skoczków spadochronowych i wyjechać z nimi na górkę, z której następnie lata się dookoła plaży i na niej ląduje- wśród plażowiczów. Ale robią to tak ładnie i zgrabnie, że jestem pełna podziwu.
Pomyślicie sobie, tylko siedzenie na plaży? Otóż nie! Zwiedziliśmy parę miejsc, takich jak najbardziej wysunięty punkt na wyspie - Cape Lefkada, małych miasteczek, wodospad w Nidri (niewielki), genialną restaurację Rachi (Raxi) ulokowaną dosłownie w chmurach, gdzie zjedliśmy pyszne wegańskie potrawy. Gdziekolwiek nie pójdziecie, można się napawać urokiem Grecji, spacerować, odpoczywać i nie myśleć o codziennych problemach.
Wracając do Rachi (Raxi). To niesamowite miejsce! Przestronna, odkryta restauracja z wielkim tarasem, przepięknie ozdobiona. Racząc się potrawami można obserwować skoczków, którzy wykonują swoje loty, ba, nawet polecieć z nimi (tuż obok w FlyMe).
Restauracja podaje dania tradycyjne, jednak ma sporo dań bezmięsnych. Jedliśmy dwie sałatki - soczewicową ze szpinakiem i ziołową z jabłkiem, a także grillowaną ciecierzycę z cytrynowym dressingiem i genialną pastę - favę. Odtworzę ten przepis! Dania były apetyczne, świeże, pyszne! Obsługa również na wysokim poziomie, lecz na rachunek bardzo długo się czeka. Na pożegnanie dostaliśmy różanego shocika, nalewkę ich produkcji, którą butelkę można kupić w barze.
Generalnie na co dzień jedliśmy owoce, kanapki z masłem orzechowym, czekoladową tahini, owsianki, gotowaliśmy makaron z warzywami. Ja rzucałam się na dolmades, czyli ryż zawinięty w liście winogron, który można kupić w każdym sklepie i każdej restauracji. Polecam też puszki z bakłażanem i groszek w sosie pomidorowym. Dużo nie jedliśmy, bo w taki upał to nawet się nie chce, ale jak natrafiała się okazja wegańskiego posiłku w knajpie, to oczywiście z niej korzystaliśmy.
Parga, Grecja
Wyjeżdżając z cudnej Lefkady pojechaliśmy do Pargi, żeby zobaczyć to miejsce.
Ładnie, co?
Spędziliśmy również kilka godzin na plaży. Knajpki przy plaży mają bardzo wysokie ceny także uważajcie żeby się nie naciąć. Za espresso zapłaciłam 4 euro! A to był moment, gdy kończyły nam się pieniądze.
W Pardze można wspiąć się na ruiny Weneckiego Zamku, co też zrobiliśmy, widoki są przecudne. Wspinaczka po ruinach odbywa się na własną odpowiedzialność, ponieważ skały się sypią, ale w Grecji nikt nie przejmuje się takimi rzeczami. Spadające skały, trzęsienia ziemi to pikuś.
Parga jest bardzo ładnym miastem, ma masę sklepów z lokalnymi wyrobami takimi jak mydło i różne kosmetyki oliwkowe, oliwki, przetwory, chałwa, baklava, ręcznie malowane magnesy na lodówkę. Na chińszczyznę też jest miejsce, jednak bardziej dotyczy ubrań i ich podróbek. Polecam pobuszować w sklepach, można znaleźć na prawdę fajne i smaczne pamiątki.
Saranda i Ksamil, Albania
Będąc jeszcze w Lefkas, stanęliśmy przed wyborem. Jechać do Albanii czy zostać? Chciałam zobaczyć Albanię, ponieważ słyszałam o tym kraju dużo pozytywnych słów, więc pojechaliśmy.
Nie żałuję, aczkolwiek w ogóle nie cieszy mnie fakt, że tam byłam. Saranda i Ksamil, to typowe kurorty, gdzie stoi hotel na hotelu. Zastanawiam się, czy tam w ogóle mieszkają "normalni" ludzie czy tylko turyści? Ciekawym jest fakt, że hotel jest oddany do użytku, gdy na przykład ma jeden pokój, w którym można upchnąć turystów. To nic, że reszta to gołe ściany bez drzwi i okien, fundamenty i metalowe szkielety.
Nasz miał zrobione jedno piętro na przynajmniej cztery, a drogi prowadzącej na miejsce w ogóle nie było na mapie. Obok nas w hotelu mieszkała jedyna para prawdopodobnie Ukraińców, którzy siedzieli cały dzień w pokoju oglądając telewizję, a w nocy kłócili się i rzucali czym popadnie.
Bardzo nie podobał mi się klimat tych miast, jest głośno, panuje ogromne przeludnienie, mieszkańcy są strasznie uparci, żeby sprzedać nocleg. Dodatkowo najczęściej wykorzystują do tego osoby starsze i dzieci, które męczą się w upale.
Jeśli chodzi o wizualną część moich wrażeń, to napiszę tak. Raczej nic mi się nie spodoba tak jak spodobała mi się Grecja 😊 Lefkada jest jeszcze dzika, a w Albanii zaczyna się dziać to, co w Chorwacji - tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy. W Sarandzie i Ksamilu była masa Polaków, w Grecji spotkaliśmy może 2-3 osoby.
Plaże są tak przeludnione, że ciężko znaleźć skrawek miejsca, żeby posadzić tyłek. W wodzie to samo. Czułam się jak w chińskim basenie. Byłam w takiej depresji, że nawet nie robiłam zdjęć.
Odwiedziliśmy Park Narodowy Butrint, oczywiście z toną ludzi, poleżeliśmy na plaży (udało się) i po niecałych dwóch dniach ruszyliśmy w stronę domu, śpiąc w Ioanninie w Grecji ↓, odwiedzając Meteorę, a następnie nocując w Macedonii i Serbii.
Tak intensywnie rezerwowaliśmy hostele, że zauważyliśmy, że "zabrakło" nam jednego noclegu. Jeszcze bardziej spontanicznie niż działaliśmy do tej pory, w drodze powrotnej wybraliśmy się do małej miejscowości Ioannina, w której można było zwiedzić jaskinię Perama. Jak miło było przez godzinę przebywać w 17 stopniach, a nie 40! Cudo!
Na sam koniec, tradycyjnie wstąpiliśmy do Budapesztu do genialnej restauracji Napfenyes Etterem ❤
Zbliżamy się do końca, jeszcze tylko kilka słów o Meteorze i można iść spać 😉
Meteora, Grecja
Ostatni punkt greckiej wycieczki. Klasztory w Meteorze (Kalambaka). Meteora to z greckiego "zawieszony w powietrzu". To skupisko ogromnych piaskowych skał, na których szczytach wybudowane są prawosławne monastyry. Sześć klasztorów jest dostępnych dla turystów (4 męskie, 2 żeńskie). Ciekawym jest fakt, że budowano je wciągając na górę materiały budowlane na linach, a także jeszcze do niedawna był to jedyny sposób, aby dostać się na szczyt. Nieopodal monastyrów możecie zauważyć linie i małe, srebrne kolejki. Teraz z łatwością można wspiąć się po schodach. Może przesadziłam z tą łatwością, bo niektóre podejścia są męczące.
To fantastyczne miejsce, jak ze snu. Zdjęcia nie oddają ogromu skał oraz przestrzeni, na jakiej rozmieszczone są klasztory. To trzeba zobaczyć. Odwiedziliśmy 3 klasztory. Warłama, Wielki Meteor oraz Św.Stefana. Wejście do każdego klasztoru to koszt 3 euro od osoby. Aby wejść, należy odpowiednio się ubrać. Kobiety muszą mieć zakryte ramiona i spódnicę zakrywającą kolana. Jak macie spodnie, to i tak się nie liczy - każą Wam ubrać chustę na nogi. Mężczyźni powinni mieć długie spodnie, jednak nie było to zbytnio egzekwowane. Taka ot niesprawiedliwość.
W dwóch pierwszych klasztorach była masa turystów, brud i smrodek, w ostatnim żeńskim prowadzonym przez siostry, cieszyliśmy się ciszą i spokojem. Dodatkowo był bardzo czysty, pachniało kadzidełkami i w ogrodzie kwitła masa kwiatów. Wiadomo, kobiety rządzą!
Wewnątrz klasztorów możecie podziwiać starożytne pamiątki, ikony, stroje, biżuterię, księgi. Oczywiście kwitnie handel świętymi obrazkami, ikonami, krzyżami i innymi gadżetami. Niektóre z nich są bardzo ładne, nawet kupiłam obrazek mojej babci.
I tak nasza kolejna przygoda dobiegła końca. To był mój najdłuższy jak do tej pory urlop. Dwa tygodnie cudownej wyprawy. Ktoś ostatnio mi skomentował zdjęcie na IG. "Wasze kierunki podróży zawsze są tak zajeb*ste". To nie dzięki mnie, a dzięki mojemu Pawłowi ❤
On wynajduje te wszystkie miejsca, ja tu tylkosprzątam rezerwuję hostele.
Dziś kupiliśmy bilety do Walencji na październik. Znów jesień będzie piękna!
Dzisiejszy post będzie 5 tysięczno-kilometrową wyprawą przez Macedonię, Grecję i Albanię. Niesamowite miejsca, cudna pogoda, pyszne jedzenie, ale też niemiłe przygody takie jak trzęsienie ziemi. O wszystkim przeczytacie w poniższym wpisie.
Poprzednie podróżnicze posty dzieliłam na kategorie, typu miejsca, restauracje - w tym przypadku wszystko opiszę chronologicznie (choć będzie trochę chaotycznie), ponieważ ciężko jest mi rozbić 2 tygodniową wyprawę na poszczególne tematy. To co? Jedziemy!
Nasza podróż, dwójki wegan - mnie i Pawła ❤ (mistrza ceremonii) zaczęła się nad ranem, wyruszyliśmy przez Słowację i Węgry. Do węgierskiej granicy wszystko przebiegało pomyślnie, naszym pierwszym przystankiem był Nowy Sad w Serbii. Nie polecam przekraczać (a raczej próbować) przejścia granicznego Röszke na drodze tranzytowej do Turcji. Kolejki ciągną się przez dobre kilka kilometrów, ponoć czas oczekiwania to 8 godzin, choć z tego co widziałam, to dla mnie bardzo optymistyczna wersja. Sami czekaliśmy tam około 3 godzin, a przejechaliśmy może 500 metrów. Ominęliśmy to przejście jadąc na inne, tak jak wielu kierowców, gdzie odprawa szła bardzo sprawnie.
Wracając tym przejściem do Polski nie ma tragedii, choć i tak trzeba się nastawić na półtoragodzinne czekanie, ponieważ każdy samochód jest sprawdzany (bagażnik) na serbskiej granicy i celnicy nie robią tego na boczku, tylko przy "okienkach".
W Nowym Sadzie odwiedziliśmy 100 % wegańską restaurację Ananda. Zdjęcia zobaczycie na moim Instagramie. Jedzenie w Anandzie nie jest jakichś wysokich lotów, ale jest smaczne, tanie i porcje są bardzo duże, wręcz nie do przejedzenia. Byliśmy tam dwukrotnie i za każdym razem wybieraliśmy menu dnia oraz ciasta/kanapki na wynos. Za każdym razem zapłaciliśmy około 1400 serbskich dinarów (nie można płacić w euro), czyli około 50 złotych. Za obiad dla dwojga plus napoje i słodkości na wynos to bardzo dobra cena. Obsługa jest super miła, świetnie zna angielski, lokal też jest bardzo ładny.
Nocowaliśmy w Laguna Apartments, pięknym pokoju z widokiem na miasto.
I w tym miejscu zaczyna się moje zdziwienie jeśli chodzi o "hostelowe recepcje" w niemal wszystkich możliwych naszych noclegach. Otóż stojąc na granicy otrzymałam telefon od obsługi hostelu z informacjami: odbierz klucze w Mozzart Cafe (...), wyjeżdżając pieniądze i klucze wrzuć do skrzynki! Ok?
Zero osobistego kontaktu z właścicielami czy obsługą hosteli. Nasze meldowanie odbywało się przez zawsze sympatyczne panie sprzątające, które nas wpuszczały i dzwoniły do właścicieli, gdzie ucinałam sobie pogawędki łamanym angielskim z jeszcze bardziej łamanym angielskim po drugiej stronie. Raz nawet miałam wideorozmowę!
Tylko w Grecji, na Lefkadzie właściciele byli cały czas na miejscu. Za każdym razem ciężko było się dogadać z owymi paniami, ponieważ one do nas po swojemu, my po angielsko-migowemu z elementami polsko-rosyjskiego i często nic z tego nie wynikało. Więc gdy dotarliśmy do naszego domku na Lefkadzie i wyszła do nas starsza pani w podomce, przyznaję się bez bicia, pomyślałam sobie "ooo nie, znowu to samo", na co pani mi wyjeżdża takim brytyjskim angielskim, że zbierałam szczękę z ziemi przez kilka minut, próbując się skupić na tym co mówi.
Skopje, Ochryda - Macedonia
Macedonia to dziwny kraj. Zwłaszcza Skopje. Jeśli tu nie zginiesz na ulicy, to jesteś prawdziwym survivalowcem. Macedońscy kierowcy nie mają żadnych zasad. Czego się od nich nauczyłam?
Skopje, fot. Paweł |
A tego, że: jak masz zielone na przejściu dla pieszych, to wcale go nie masz i czekasz aż wszyscy przejadą. Prawy pas służy do zatrzymywania się na nim i stania ile wlezie, gdy idziesz coś załatwić. Gdy na skrzyżowaniu skręcasz w lewo (3 pasy każdy w innym kierunku), to spokojnie można cię wyprzedzić z lewej i pojechać w prawo, jeszcze soczyście cię strąbić. Trzeba trąbić, trąbić i jeszcze raz trąbić. Jak jeździsz na czerwonym to jesteś gość, tutejszy! Karetki? Kto by się nimi przejmował?
Tu nie puszcza się karetek, policji, niech sobie radzą sami. Jeśli masz pecha i jakimś cudem stoisz na światłach, nie daj losie pierwszy, to już leci do ciebie banda osób, które chcą coś wyżebrać, umyć szybę, czy coś sprzedać. Wszystko, czego nauczyłeś się na kursie prawa jazdy nie ma najmniejszego znaczenia.
Ochrid |
Zatrzymaliśmy się w Skopje na dwa dni oraz kolejne dwa dni spędziliśmy w Ochrydzie. Skopje to miasto, w którym buduje się zabytki, to ogromny plac budowy z masą pomników na każdym kroku i tak jak wspomniałam nowymi-starymi zabytkami. Niestety, wygląda to źle. Łuk triumfalny, nowe mury zamku... Człowiek czuje się bardzo mały przy ogromie tychże budowli i niemal ciągle ma się wrażenie, że coś jest nie tak.
Skopje jest bardzo brudnym miastem, wszędzie walają się śmieci, kosze nie mają dna, nie wiadomo gdzie je wyrzucać, ale jak widać władze mają ważniejsze wydatki niż sprzątanie miasta.
Polecam post z bloga Zalatanej Pary - o historii Skopje, trzęsieniu ziemi oraz kolorowej rewolucji, przeczytacie tutaj.
Skopje |
Skopje |
Będąc w Skopje polecam podjechać do Dolnej Matki - do Kanionu Matka. To około 45 minut z centrum. Warto przespacerować się kanionem, tuż nad Rzeką Matka. Niestety nie doszliśmy do końca, nie wiemy jak kończy się kanion, ponieważ droga była zawalona skałami, które odpadły od ściany. Warto odwiedzić kanion i pobyć w ciszy, z dala od chaotycznego Skopje.
Piszę o ciszy, bo akurat nie było wielu turystów, dosłownie kilka osób. Reszta przebywała w restauracji, którą mija się po drodze. Kanion można również przepłynąć kajakiem lub łódką.
Kanion Matka |
Dalej nie pójdziemy |
Wyjechaliśmy również kolejką na Górę Vodno, gdzie usytuowany jest ogromny Krzyż Milenijny. Bilet jest bardzo tani, kosztuje 100 MKD, czyli około 7 złotych, a kolejka wyjeżdża naprawdę wysoko - aż na wysokość 1066 m. (uwaga - w poniedziałki jest nieczynna).
Ze szczytu widoczna jest panorama miasta, a po drugiej stronie są równie piękne widoki.
Nie polecam natomiast wycieczki na twierdzę "Skopsko Kale", gdzie albo ciągle trwa odbudowa po trzęsieniu ziemi, albo stawiają "nowy zabytek". Niestety nic ciekawego tam nie ma.
Nieopodal znajduje się Muzeum Sztuki Współczesnej, które jest zaprojektowane przez trójkę polskich architektów - Eugeniusza Wierzbickiego, Wacława Kłyszewskiego, Jerzego Mokrzyńskiego (Rzeszowianina!).
Widok z twierdzy |
Nie byliśmy w MSW, lecz odwiedziliśmy Muzeum (dawny budynek poczty) z wystawą poświęconą trzęsieniu ziemi w 1963 roku. Wskazówki zegara na głównej fasadzie budynku zatrzymane są na godzinie 5:17, godzinie trzęsienia ziemi. Wystawę zwiedzaliśmy sami, kasjer wpuścił nas za półdarmo, ponieważ nie mieliśmy drobnych, a nie chciał grubszych pieniędzy. Wtedy jeszcze nie wiedziałam jak bardzo uruchomi to moją wyobraźnię, gdy dzień później faktycznie zatrzęsła się ziemia... Nie polecam nikomu takich wrażeń, straszne przeżycie.
W Ochrydzie mieliśmy "przyjemność" poczuć jak to jest, gdy trzęsie się ziemia. Ponoć dzień przed naszym przyjazdem nastąpiło mocniejsze, które spowodowało parę szkód. Dodatkowo od 2 tygodni niemal codziennie można było poczuć trzęsienia. Jak pisze autorka bloga "Are you Fyrom?" powstał nawet żart o kawie:
- Jaka to jest kawa po ochrydzku?
- Zaparzasz kawę, sypiesz cukier i czekasz na trzęsienie ziemi, żeby się zmieszało.
Około 4 godzin przed pierwszym wstrząsem nasz hotelowy prysznic roztrzaskał się w drobny mak, kalecząc nam dłonie i plecy. Ciężko jest uwierzyć, że coś takiego się stało, bo ilu osobom rozwala się prysznic, gdy idą się myć? Telefon do właściciela i "no problem, don't worry", przyjdzie zobaczyć rano. Rano pani sprzątająca miała świetny humor oglądając dokonane przez nas (?) zniszczenia - piszę serio, nie była zła, śmiała się i pocieszała mnie w swoim języku.
Po akcji z prysznicem, poszliśmy spać brudni, nie mogliśmy zbytnio korzystać z toalety, bo cała podłoga była we szkle. Kilka godzin później obudziłam się przerażona, że ktoś właśnie popchnął nasze łóżko. Pierwsza myśl - włamywacz! Nikogo nie było, usłyszałam dziwny dźwięk i poczułam drgania. Przerażona obudziłam Pawła.
- Paweł! Tu chyba jest trzęsienie ziemi!
- Ja pier*olę...
Po czym próbował mi wmówić, że mi się wydaje, bo oczywiście wszystko ustało i poszedł spać. A ja średnio co godzinę, dwie coś czułam. Nie mogłam spać przypominając sobie wystawę w muzeum, myśląc gdzie uciekać w razie czego, czy ubrać buty, gdzie są paszporty, co się stanie gdy Paweł zginie, a ja nie. Teraz to się może wydawać zabawne, ale wtedy byłam bliska zawału i nogi mi się trzęsły non stop. Wyglądałam przez okno, żeby sprawdzić czy ktoś na to reaguje. Nic, cisza, życie toczy się dalej.
Nad ranem, gdy jeszcze leżeliśmy, łóżko wraz z budynkiem ruszyło się kolejny raz. Teraz Paweł mi uwierzył. W dzień było to mniej przerażające, chociaż i tak umierałam ze strachu.
Droga do muzeum |
Wracając do Skopje. Oczywiście odwiedźcie też starówkę z masą knajpek oraz stary bazar. Byłam trochę rozczarowana, że nie udało mi się wypić kawy z dżezvy. Mimo, że można zamówić kawę po turecku robioną właśnie w dżezvie, to podają ją w zwykłych filiżankach, w których traci swój urok.
Stary Bazar, fot. Paweł |
Stary Bazar, fot. Paweł |
W Ochrydzie panuje już bardziej "morski" klimat, mimo że woda okalająca miasto to ogromne jezioro. Miasto jest bardziej nastawione na turystykę, jest ładnie i czysto. Życie nocne kwitnie, po 22 na "starówce" jest masa ludzi, w knajpkach ciężko jest znaleźć wolne miejsce. Co mnie zaskoczyło, zarówno w Macedonii jak i Grecji, i Albanii ludzie jedzą obiad, dla niektórych kolację o 22 czy 23, gdzie u nas jest to uważane jako nocne obżeranie się.
Jedzą dużo, całymi grupami, nie spieszą się i celebrują posiłek. W Polsce częściej wpada kebab/falafel na stojąco pod budą z jedzeniem, ponieważ restauracje często już są zamknięte.
Ochryda nocą, fot. Paweł |
Twierdza cara Samuela, ruiny |
W Ochrydzie polecam spacer po starówce oraz dłuższy spacer zaraz przy jeziorze w stronę Cerkwi św. Jana Teologa. Widoki są piękne. Wąska droga zaprowadzi Was do ruin twierdzy cara Samuela oraz antycznego teatru. Moim zdaniem ruiny twierdzy nie są jakieś warte zobaczenia, ale z góry można zrobić ładne zdjęcia. Wstęp do ruin jest płatny.
Powrotna droga prowadzi przez wąskie uliczki, z uroczymi domami ozdobionymi masą kwiatów.
Droga do ruin zamku wzdłuż jeziora |
Widok z ruin |
Antyczny teatr z nowoczesnymi elementami :) |
Cerkiew św. Jana Teologa |
Na starówce (nie wiem czy używam odpowiedniej nazwy) znajdziecie malutką wegańską knajpkę Dr. Falafel. Falafele są obłędne, zresztą wszystko tam było pyszne, polecam wziąć zestaw na talerzu, magia! Jest tanio, pysznie i świeżo, a pracujące tam dziewczyny są bardzo miłe. Dodatkowo można kupić kulki falafela na sztuki, gdzie ciężko jest z tego nie skorzystać 😊
Talerz falafel ❤ |
Go vegan! |
Lefkada, Grecja
Wyspa nie jest bardzo oblegana przez turystów, chociaż gdy się na nią wjeżdża mostem, można odnieść całkiem inne wrażenie. To tylko w głównym Lefkas przebywa masa turystów, to dosyć droga część miasta, gdzie samochód stoi na samochodzie. Wystarczy przejść się kilometr dalej i ma się kompletną ciszę i spokój.
Nieopodal tej turystycznej gehenny znajduje się masa pięknych, opustoszałych kawiarni i restauracji, gdzie kelnerzy tradycyjnie nagabują cię z ulicy, do odwiedzenia ich miejsca pracy. Raz wstąpiliśmy na obiad do Zefki, ponieważ mieli bardzo obszerne menu wegetariańskie, w tym wiele dań wegańskich. Pani kelnerka była bardzo pomocna, kumała o co chodzi i zamówiliśmy dwa makarony. Ja spaghetti neapolitańskie, a Paweł spaghetti śródziemnomorskie z tapenadą. Oba dania były przepyszne. Było czuć, że wszystko było robione na świeżo. Na deser otrzymaliśmy gratisowo arbuza.
Idąc zachwytem nad owym spaghetti, zamówiłam podobne w innym lokalu, w innym mieście. Porcja była gigantyczna i była rozgotowanym makaronem z czymś co miało być sosem pomidorowym, a było olejem z keczupem. Zwróciłam to danie. Dosłownie. Zwymiotowałam w knajpianej toalecie. Nie miałam sił bawić się w reklamacje, chciałam stamtąd po prostu iść, doczołgać się do samochodu i odjechać. Trochę żałuję, więc jak Wam nie przypadnie jedzenie - zgłaszajcie to. Czasami niestety trują ludzi...
Wracając do opowieści o Lefkadzie. Zatrzymaliśmy się niedaleko Nidri. To dosyć tania część wyspy, niekomercyjna (spoko nocleg to 25-30 euro), ma jeden minus, żeby podjechać na najładniejsze plaże, trzeba na to przeznaczyć około godziny. Drogi prowadzą przez góry, często są to wąskie drogi szutrowe, więc na pewno nie zaśniecie. Z lewej strony przepaść, z prawej sypiące się góry. Strasznie, ale uwielbiam ten klimat.
Spaliśmy w pięknym domku The Garden's Studios, którego właścicielami jest para starszych Greków, tak jak już wspomniałam - biegle mówiących po angielsku. Dom ma ogromny ogród, leży zaraz nad morską zatoką - uwaga, to nie otwarte morze, a raczej taki mały port.
W Lefkadzie zostaliśmy przez 5 dni. To najpiękniejsze miejsce, jakie do tej pory zwiedziłam, a wcale nie było ich mało. Lefkada bije na głowę moje (chore) sympatie do Hiszpanii.
Widok z balkonu |
The Garden's Studios |
Pokoje były skromne, lecz ładne i czyste. W końcu udało nam się trafić na porządną łazienkę. Do tej pory prześladował nas pech. Jak nie zbita szyba prysznicowa, to kompletnie odsłonięty prysznic (o mikroskopijnej powierzchni) bez zasłonki, gdzie po kąpieli trzeba wycierać całą łazienkę.
Co mnie zaskoczyło w greckiej łazience? Że okienko nie ma szyby ani okiennicy! Jest wbudowane głębiej w mur i ma zaledwie firankę. O dziwo, nie wchodziło tamtędy żadne robactwo. Korzystając z toalety można było jeszcze głośniej słuchać głosów natury, czyli cykad 😃
Co można robić na Lefkadzie?
Warto odwiedzić plaże takie jak Agios Ioannis, gdzie jest masa kitesurferów, mimo tego plaża jest puściutka. Bardzo wieje na tej plaży, nie czuć gorąca, więc oczywiście spaliliśmy się na niej tak, że po wszystkim kąpaliśmy się w balsamie po opalaniu.
Agios Ioannis z góry |
Agios Ioannis |
Agios Ioannis |
Koniecznie trzeba odwiedzić plażę Porto Katsiki. Czegoś takiego nie zobaczycie nigdzie. Przeogromne skały otaczające plażę. Część z "punktem widokowym" jest w rozsypce z powodu trzęsienia ziemi. Warto jednak wybrać się na koniec parkingu i zobaczyć całą plażę z góry, z daleka.
Na Porto Katsiki jest niesamowicie gorąco, nie ma ani drobnego podmuchu wiatru ze względu na otaczające skały. Jedyna szansa na schłodzenie to krystalicznie czysta, niebieska woda, która jest prawdziwym ukojeniem. Dodam że na plażę schodzi i wychodzi się po schodach, które wyglądają niepozornie, a dają w kość przy 40 stopniowym upale.
Porto Katsiki |
Porto Katsiki |
Porto Katsiki |
Porto Katsiki |
Ładne plaże są również w Vasilikach, ale nie pobiją mojej ulubionej. W Vasilikach warto przejść się miastem i kupić parę pamiątek, nie ma tam tłumów i przyjemnie się spaceruje.
Vasiliki z góry |
Port w Vasilikach |
Plaża Kathisma - bardzo popularna, z masą parasolek z leżakami. Chyba najbardziej piaszczysta ze wszystkich plaż. Na plaży można skorzystać z usług skoczków spadochronowych i wyjechać z nimi na górkę, z której następnie lata się dookoła plaży i na niej ląduje- wśród plażowiczów. Ale robią to tak ładnie i zgrabnie, że jestem pełna podziwu.
Plaża Kathisma, fot. Paweł |
Pomyślicie sobie, tylko siedzenie na plaży? Otóż nie! Zwiedziliśmy parę miejsc, takich jak najbardziej wysunięty punkt na wyspie - Cape Lefkada, małych miasteczek, wodospad w Nidri (niewielki), genialną restaurację Rachi (Raxi) ulokowaną dosłownie w chmurach, gdzie zjedliśmy pyszne wegańskie potrawy. Gdziekolwiek nie pójdziecie, można się napawać urokiem Grecji, spacerować, odpoczywać i nie myśleć o codziennych problemach.
Mini wodospad w Nidri |
Cape Lefkada |
Cape Lefkada |
Wracając do Rachi (Raxi). To niesamowite miejsce! Przestronna, odkryta restauracja z wielkim tarasem, przepięknie ozdobiona. Racząc się potrawami można obserwować skoczków, którzy wykonują swoje loty, ba, nawet polecieć z nimi (tuż obok w FlyMe).
Widok z balkonu Raxi |
Raxi |
Restauracja podaje dania tradycyjne, jednak ma sporo dań bezmięsnych. Jedliśmy dwie sałatki - soczewicową ze szpinakiem i ziołową z jabłkiem, a także grillowaną ciecierzycę z cytrynowym dressingiem i genialną pastę - favę. Odtworzę ten przepis! Dania były apetyczne, świeże, pyszne! Obsługa również na wysokim poziomie, lecz na rachunek bardzo długo się czeka. Na pożegnanie dostaliśmy różanego shocika, nalewkę ich produkcji, którą butelkę można kupić w barze.
Generalnie na co dzień jedliśmy owoce, kanapki z masłem orzechowym, czekoladową tahini, owsianki, gotowaliśmy makaron z warzywami. Ja rzucałam się na dolmades, czyli ryż zawinięty w liście winogron, który można kupić w każdym sklepie i każdej restauracji. Polecam też puszki z bakłażanem i groszek w sosie pomidorowym. Dużo nie jedliśmy, bo w taki upał to nawet się nie chce, ale jak natrafiała się okazja wegańskiego posiłku w knajpie, to oczywiście z niej korzystaliśmy.
Parga, Grecja
Wyjeżdżając z cudnej Lefkady pojechaliśmy do Pargi, żeby zobaczyć to miejsce.
Ładnie, co?
Plaża w Pardze, w oddali ruiny Weneckiego Zamku |
Spędziliśmy również kilka godzin na plaży. Knajpki przy plaży mają bardzo wysokie ceny także uważajcie żeby się nie naciąć. Za espresso zapłaciłam 4 euro! A to był moment, gdy kończyły nam się pieniądze.
W Pardze można wspiąć się na ruiny Weneckiego Zamku, co też zrobiliśmy, widoki są przecudne. Wspinaczka po ruinach odbywa się na własną odpowiedzialność, ponieważ skały się sypią, ale w Grecji nikt nie przejmuje się takimi rzeczami. Spadające skały, trzęsienia ziemi to pikuś.
Widok z ruin |
Widok z ruin |
Parga jest bardzo ładnym miastem, ma masę sklepów z lokalnymi wyrobami takimi jak mydło i różne kosmetyki oliwkowe, oliwki, przetwory, chałwa, baklava, ręcznie malowane magnesy na lodówkę. Na chińszczyznę też jest miejsce, jednak bardziej dotyczy ubrań i ich podróbek. Polecam pobuszować w sklepach, można znaleźć na prawdę fajne i smaczne pamiątki.
Parga |
Saranda i Ksamil, Albania
Będąc jeszcze w Lefkas, stanęliśmy przed wyborem. Jechać do Albanii czy zostać? Chciałam zobaczyć Albanię, ponieważ słyszałam o tym kraju dużo pozytywnych słów, więc pojechaliśmy.
Nie żałuję, aczkolwiek w ogóle nie cieszy mnie fakt, że tam byłam. Saranda i Ksamil, to typowe kurorty, gdzie stoi hotel na hotelu. Zastanawiam się, czy tam w ogóle mieszkają "normalni" ludzie czy tylko turyści? Ciekawym jest fakt, że hotel jest oddany do użytku, gdy na przykład ma jeden pokój, w którym można upchnąć turystów. To nic, że reszta to gołe ściany bez drzwi i okien, fundamenty i metalowe szkielety.
Nasz miał zrobione jedno piętro na przynajmniej cztery, a drogi prowadzącej na miejsce w ogóle nie było na mapie. Obok nas w hotelu mieszkała jedyna para prawdopodobnie Ukraińców, którzy siedzieli cały dzień w pokoju oglądając telewizję, a w nocy kłócili się i rzucali czym popadnie.
Saranda nocą, fot. Paweł |
Bardzo nie podobał mi się klimat tych miast, jest głośno, panuje ogromne przeludnienie, mieszkańcy są strasznie uparci, żeby sprzedać nocleg. Dodatkowo najczęściej wykorzystują do tego osoby starsze i dzieci, które męczą się w upale.
Jeśli chodzi o wizualną część moich wrażeń, to napiszę tak. Raczej nic mi się nie spodoba tak jak spodobała mi się Grecja 😊 Lefkada jest jeszcze dzika, a w Albanii zaczyna się dziać to, co w Chorwacji - tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy. W Sarandzie i Ksamilu była masa Polaków, w Grecji spotkaliśmy może 2-3 osoby.
Plaże są tak przeludnione, że ciężko znaleźć skrawek miejsca, żeby posadzić tyłek. W wodzie to samo. Czułam się jak w chińskim basenie. Byłam w takiej depresji, że nawet nie robiłam zdjęć.
Odwiedziliśmy Park Narodowy Butrint, oczywiście z toną ludzi, poleżeliśmy na plaży (udało się) i po niecałych dwóch dniach ruszyliśmy w stronę domu, śpiąc w Ioanninie w Grecji ↓, odwiedzając Meteorę, a następnie nocując w Macedonii i Serbii.
Tak intensywnie rezerwowaliśmy hostele, że zauważyliśmy, że "zabrakło" nam jednego noclegu. Jeszcze bardziej spontanicznie niż działaliśmy do tej pory, w drodze powrotnej wybraliśmy się do małej miejscowości Ioannina, w której można było zwiedzić jaskinię Perama. Jak miło było przez godzinę przebywać w 17 stopniach, a nie 40! Cudo!
Na sam koniec, tradycyjnie wstąpiliśmy do Budapesztu do genialnej restauracji Napfenyes Etterem ❤
Zbliżamy się do końca, jeszcze tylko kilka słów o Meteorze i można iść spać 😉
Butrint, fot. Paweł |
Meteora, Grecja
Ostatni punkt greckiej wycieczki. Klasztory w Meteorze (Kalambaka). Meteora to z greckiego "zawieszony w powietrzu". To skupisko ogromnych piaskowych skał, na których szczytach wybudowane są prawosławne monastyry. Sześć klasztorów jest dostępnych dla turystów (4 męskie, 2 żeńskie). Ciekawym jest fakt, że budowano je wciągając na górę materiały budowlane na linach, a także jeszcze do niedawna był to jedyny sposób, aby dostać się na szczyt. Nieopodal monastyrów możecie zauważyć linie i małe, srebrne kolejki. Teraz z łatwością można wspiąć się po schodach. Może przesadziłam z tą łatwością, bo niektóre podejścia są męczące.
To fantastyczne miejsce, jak ze snu. Zdjęcia nie oddają ogromu skał oraz przestrzeni, na jakiej rozmieszczone są klasztory. To trzeba zobaczyć. Odwiedziliśmy 3 klasztory. Warłama, Wielki Meteor oraz Św.Stefana. Wejście do każdego klasztoru to koszt 3 euro od osoby. Aby wejść, należy odpowiednio się ubrać. Kobiety muszą mieć zakryte ramiona i spódnicę zakrywającą kolana. Jak macie spodnie, to i tak się nie liczy - każą Wam ubrać chustę na nogi. Mężczyźni powinni mieć długie spodnie, jednak nie było to zbytnio egzekwowane. Taka ot niesprawiedliwość.
W dwóch pierwszych klasztorach była masa turystów, brud i smrodek, w ostatnim żeńskim prowadzonym przez siostry, cieszyliśmy się ciszą i spokojem. Dodatkowo był bardzo czysty, pachniało kadzidełkami i w ogrodzie kwitła masa kwiatów. Wiadomo, kobiety rządzą!
Klasztor żeński |
Wewnątrz klasztorów możecie podziwiać starożytne pamiątki, ikony, stroje, biżuterię, księgi. Oczywiście kwitnie handel świętymi obrazkami, ikonami, krzyżami i innymi gadżetami. Niektóre z nich są bardzo ładne, nawet kupiłam obrazek mojej babci.
I tak nasza kolejna przygoda dobiegła końca. To był mój najdłuższy jak do tej pory urlop. Dwa tygodnie cudownej wyprawy. Ktoś ostatnio mi skomentował zdjęcie na IG. "Wasze kierunki podróży zawsze są tak zajeb*ste". To nie dzięki mnie, a dzięki mojemu Pawłowi ❤
On wynajduje te wszystkie miejsca, ja tu tylko
Dziś kupiliśmy bilety do Walencji na październik. Znów jesień będzie piękna!
❤❤❤ |
Świetna, bardzo ciekawa relacja! Kawał porządnej roboty! Naprawdę bardzo przyjemnie się czytało :) No i te zdjęcia - cudne! <3 Udanej następnej eskapady!
OdpowiedzUsuń