Wegańska Portugalia
Na stronie pewnych tanich linii lotniczych znaleźliśmy bardzo okazyjne bilety do Lizbony. Bierzemy póki są, później zaplanuje się resztę! I tym sposobem spontaniczne kwietniowe wakacje spędziliśmy z Pawłem w Portugalii. O cudownych miejscach i wegańskim jedzeniu przeczytacie w poniższym poście.
Nocowaliśmy w Lizbonie w dzielnicy Alvalade, w uroczym pokoju w "Alvalade II Guest House", blisko lotniska i stacji metra. Dla poszukujących noclegu wklejam link z Booking'a. Z czystym sumieniem mogę polecić ten hostel.
Oprócz zwiedzania Lizbony, wybraliśmy się również do Sintry i Cascais. Zacznę od ostatniego miejsca.
Jedzenie
Cascais
To w Cascais jadłam najlepsze surowe jedzenie w swoim życiu. I nie mam tu na myśli dojrzałego owocu ;) Jak zawsze w przypadku zagranicznych podróży, bardzo przydatna była aplikacja Happy Cow, w której znajdziecie wegańskie i wegetariańskie lokale oraz sklepy z całego świata.
House of Wonders to magiczny, kolorowy lokal z wegetariańskimi, wegańskimi i surowymi potrawami. Już na wejściu zostaliśmy mile powitani przez pracowników, otrzymaliśmy próbkę surowej sałatki z kalafiora, która zaostrzyła nam apetyty, bo była obłędna. Miły chłopak polecił nam menu, którego powinniśmy spróbować. Dostaliśmy jeden talerz z sałatką, warzywami, suszonymi owocami i orzechami, hummusem, baba ghanoush, komosą ryżową, który na pierwszym piętrze lokalu został dodatkowo polany dressingiem z mięty. Wegetarianie mogą dodatkowo dobrać ser do sałatki.
Drugim zestawem były cztery piękne miseczki z makaronem z cukinii, sałatką z kalafiora, surówką z marchewki i czerwonej kapusty. Recenzja byłaby niekompletna, gdybym nie napisała, że dania konsumuje się na dachu! Niesamowity klimat i widoki! To prawdziwe miejsce cudów.
Dania kosztowały około 8-10 euro za każde, więc sporo, jednak nie odstawały od portugalskich cen. Zdrowo się najedliśmy, miło spędziliśmy czas i ruszyliśmy dalej.
Cascais jest pięknym miastem nad Oceanem Atlantyckim, każdy jego zakamarek nadaje się na zdjęcie na pocztówkę. To idealne miejsce na powolne i długie spacery, kompletnie przeciwne do tego, jak spędzaliśmy czas przez poprzednie 3 dni. Trzeba było zobaczyć jak najwięcej i jak najszybciej. Tutaj mogliśmy zwolnić, posiedzieć na plaży i po prostu gapić się na ocean :)
Do Cascais z Lizbony dojedziecie pociągiem ze stacji Estação do Cais do Sodré, nieopodal placu Praça do Comércio, który polecam zobaczyć. Pociąg jedzie 30 minut, a bilet kosztuje 2,15 euro. Ciekawą stacją po drodze jest dzielnica Belém, gdzie warto wysiąść w drodze powrotnej, żeby zobaczyć Pomnik Odkrywców, Klasztor Hieronimitów oraz Wieżę Belém. Do centrum Lizbony z Belém wrócicie tramwajem 729.
Sintra
Do Sintry dojedziecie pociągiem z dworca Rossio, podróż zajmuje około 40 minut. Na dworcu znajduje się Starbucks Coffee, więc warto wziąć na drogę kawę z mlekiem sojowym lub kokosowym. Koszt małego latte z mlekiem sojowym to 3 euro.
Sintra jest cudowna, zarezerwujcie sobie cały dzień na chodzenie. Myślę, że pokonaliśmy pieszo około 15 kilometrów. Weszliśmy pieszo na Zamek Maurów, co nie było takie łatwe i przyjemne, warto też zobaczyć pałac i park Quinta da Regaleira. W Sintrze jedliśmy na bogato. Banany, kanapki z masłem orzechowym i jogurty sojowe :) Ponoć coś tam było, ale olaliśmy.
Lizbona
Nie mieliśmy szczęścia przeczesując Lizbonę w poszukiwaniu wegańskich knajpek. Jest ich całkiem sporo, ale tak samo jak w Hiszpanii, Portugalczycy robią kilkugodzinną przerwę w funkcjonowaniu lokalu lub otwierają go dopiero pod wieczór na 2-3 godziny. Zgadnijcie kiedy zazwyczaj udało nam się dotrzeć...
No cóż pocałowaliśmy klamkę i szliśmy dalej.
Jednym z miejsc, gdzie zjedliśmy był Jardim das Cerejas, urocza 100 % wegańska i hinduska knajpka. Restauracja funkcjonuje jako szwedzki stół. Do wyboru jest menu lunchowe (7,50 euro) i menu obiadowe (9,50 euro). My jako biedaki cebulaki wzięliśmy to tańsze. Nie do końca były nam jasne zasady wybierania dań, pan sam się zamotał. Obserwując ludzi, którzy właśnie się stołowali, brali co popadnie w takich ilościach, że mnie byłoby wstyd i wracali po jeszcze więcej. A według obsługi lokalu dania obiadowe na ciepło były tym droższym daniem.
Nabraliśmy tego na co mieliśmy ochotę. Jedzenie było przepyszne i świeże, cudowne warzywa, których od kilku dni nam strasznie brakowało.
Nieopodal Jardim das Cerejas znajduje się sklep ze zdrową żywnością Brio. Mają sporo wegańskich produktów, sklep jest wielkości dużego marketu. Kupiliśmy tylko kotlety z tofu i kilka batoników Vivani, ponieważ i tak byśmy więcej nie zjedli.
Sao Tome 48
Przechadzając się po mieście warto wypatrywać napisu "vegan", okazuje się że jest całkiem sporo opcji wegańskich w tradycyjnych knajpkach. Jedną z nich jest Sao Tome 48, oferująca między innymi pizzę. Nie wstąpiliśmy, bo trzeba było gonić dalej, ale wrzucam, gdyby ktoś potrzebował :)
I oczywiście zawsze można zjeść falafela!
Zależało nam na odwiedzeniu jeszcze dwóch wegańskich lokalizacji, ale w pierwszej Miss Saigon, przy strefie Expo widniała kartka "closed", wyglądająca na długoterminowe zamknięcie restauracji. Dodam, że oczywiście tak nie było.
Tak czy siak warto podjechać na dworzec Oriente i pospacerować przy rzece Tag i moście Vasco Da Gama, wybraliśmy się tam tuż po przylocie, zachodziło słońce i było przepięknie. Muszę dodać, że akurat tam biegają chyba wszyscy Portugalczycy. Takich biegających tłumów nie widziałam dawno.
Ponoć wspaniałe wegańskie jedzenie oferuje The Food Temple, czynne od 19:30. Znajduję się w takiej lokalizacji, że to jest jakaś masakra. Padał deszcz, a właściwie lało się z nieba, kostka którą wyłożona jest niemal cała Lizbona była niesamowicie śliska, było już ciemno, gdy kluczyliśmy pod górkę między ciasnymi uliczkami. Za nic w świecie nie mogliśmy znaleźć tego miejsca. Nawigacja w telefonie szalała, uliczka z knajpką ma może z 5 metrów, a za cholerę tam tego nie było. Wkurzeni i przemoczeni poszliśmy zjeść falafela z frytkami. Pracownik wygonił ludzi z lokalu, żebyśmy mogli usiąść i zjeść, bo nie było dla nas miejsca :)
Sklepy
Oprócz wyżej wspomnianego marketu Brio, głównie Lidl nas żywił.
Sklepy odwiedzaliśmy rzadko, robiliśmy większe zakupy typu chleb, woda, jogurty i różne zachcianki, za które zazwyczaj płaciliśmy 8-10 euro, a produktów było na prawdę sporo.
Zaraz przy naszym hostelu znajdował się Lidl, więc tam przeważnie chodziliśmy na zakupy. Z rzeczy niedostępnych w Polsce portugalski Lidl posiada sojowe jogurty i puddingi w cenie 0,80-1,00 euro za czteropak, więc jogurty stanowiły 3/4 naszych zakupów. Poza tym mają więcej puszkowanych warzyw oraz nie ma w ogóle działu z owocami i warzywami, co było dla mnie dziwne. Na szczęście warzywniaków jest całkiem sporo.
Mieliśmy niezłą rozkminę w sklepie Pingo Doce, ponieważ chcąc kupić pieczywo pobiera się numerek jak u lekarza czy na poczcie i czeka na swoją kolej. Niestety obserwując tubylców nie wymyśliliśmy na jakiej podstawie podchodzą do sprzedawczyni. Kobieta nic nie mówiła co do numerków, nie było żadnej tabliczki... Kupiliśmy już pokrojony i zapakowany chleb, który nie wymagał żadnych komunikacyjnych zabiegów :D
Komunikacja miejska i międzymiastowa
Każda osoba, która podróżuje komunikacją miejską (metro, autobusy i tramwaje) musi zakupić w automacie kartę, która kosztuje 0,50 euro i doładowuje się ją w zależności od potrzeb. Najbardziej opłacalnym moim zdaniem jest dobowy bilet na wszystkie środki komunikacji kosztujący 6 euro. W Lizbonie nie ma czegoś takiego jak papierowy bilet do kasowania, kartę przykłada się do czytnika wchodząc do autobusu oraz na stację metra. Trochę denerwujący jest fakt, że gdy wychodzimy z metra kartę również trzeba przykładać do czytnika, kompletnie inaczej niż np. w Madrycie. I uwaga, są kontrole i to dosyć częste.
Co ciekawe karta jest również biletem wstępu w kilka miejsc. "Na kartę" można wyjechać windą Santa Justa na punkt widokowy, dodatkową opłatą w postaci 1,15 euro obciążone jest wejście na taras (polecam dopłacić, piękne widoki), a także używając karty można podróżować zabytkowym tramwajem 28 oraz wjechać windą Elevador da Glória. Bez karty ceny powalają, 3 minutowa przejażdżka kosztuje kilka euro.
To samo tyczy się podróży międzymiastowych. Kartę doładowuje się w automacie lub okienku (dla nielubiących maszyn), wybierając docelowe miejsce np. Sintrę czy Cascais.
I po raz kolejny Paweł wspaniale zaplanował nam urlop, ma do tego głowę, nie to co ja :) Szkoda, że nasz urlop był taki krótki, bo nie odwiedziliśmy kilku miejsc, które mieliśmy w planach. Tak czy inaczej, Lizbona jest cudowna. Jeśli chodzi o pogodę na początku kwietnia to utrzymywała się na poziomie 16 stopni C, więc nie było za ciepło. Czasami coś pokropiło, raz strasznie lało, ale słońca też było sporo.
To tyle w temacie, teraz czas na Bośnię i Czarnogórę :)
Nocowaliśmy w Lizbonie w dzielnicy Alvalade, w uroczym pokoju w "Alvalade II Guest House", blisko lotniska i stacji metra. Dla poszukujących noclegu wklejam link z Booking'a. Z czystym sumieniem mogę polecić ten hostel.
Oprócz zwiedzania Lizbony, wybraliśmy się również do Sintry i Cascais. Zacznę od ostatniego miejsca.
Jedzenie
Cascais
To w Cascais jadłam najlepsze surowe jedzenie w swoim życiu. I nie mam tu na myśli dojrzałego owocu ;) Jak zawsze w przypadku zagranicznych podróży, bardzo przydatna była aplikacja Happy Cow, w której znajdziecie wegańskie i wegetariańskie lokale oraz sklepy z całego świata.
House of Wonders to magiczny, kolorowy lokal z wegetariańskimi, wegańskimi i surowymi potrawami. Już na wejściu zostaliśmy mile powitani przez pracowników, otrzymaliśmy próbkę surowej sałatki z kalafiora, która zaostrzyła nam apetyty, bo była obłędna. Miły chłopak polecił nam menu, którego powinniśmy spróbować. Dostaliśmy jeden talerz z sałatką, warzywami, suszonymi owocami i orzechami, hummusem, baba ghanoush, komosą ryżową, który na pierwszym piętrze lokalu został dodatkowo polany dressingiem z mięty. Wegetarianie mogą dodatkowo dobrać ser do sałatki.
Drugim zestawem były cztery piękne miseczki z makaronem z cukinii, sałatką z kalafiora, surówką z marchewki i czerwonej kapusty. Recenzja byłaby niekompletna, gdybym nie napisała, że dania konsumuje się na dachu! Niesamowity klimat i widoki! To prawdziwe miejsce cudów.
Dania kosztowały około 8-10 euro za każde, więc sporo, jednak nie odstawały od portugalskich cen. Zdrowo się najedliśmy, miło spędziliśmy czas i ruszyliśmy dalej.
Cascais jest pięknym miastem nad Oceanem Atlantyckim, każdy jego zakamarek nadaje się na zdjęcie na pocztówkę. To idealne miejsce na powolne i długie spacery, kompletnie przeciwne do tego, jak spędzaliśmy czas przez poprzednie 3 dni. Trzeba było zobaczyć jak najwięcej i jak najszybciej. Tutaj mogliśmy zwolnić, posiedzieć na plaży i po prostu gapić się na ocean :)
Do Cascais z Lizbony dojedziecie pociągiem ze stacji Estação do Cais do Sodré, nieopodal placu Praça do Comércio, który polecam zobaczyć. Pociąg jedzie 30 minut, a bilet kosztuje 2,15 euro. Ciekawą stacją po drodze jest dzielnica Belém, gdzie warto wysiąść w drodze powrotnej, żeby zobaczyć Pomnik Odkrywców, Klasztor Hieronimitów oraz Wieżę Belém. Do centrum Lizbony z Belém wrócicie tramwajem 729.
Sintra
Do Sintry dojedziecie pociągiem z dworca Rossio, podróż zajmuje około 40 minut. Na dworcu znajduje się Starbucks Coffee, więc warto wziąć na drogę kawę z mlekiem sojowym lub kokosowym. Koszt małego latte z mlekiem sojowym to 3 euro.
Sintra jest cudowna, zarezerwujcie sobie cały dzień na chodzenie. Myślę, że pokonaliśmy pieszo około 15 kilometrów. Weszliśmy pieszo na Zamek Maurów, co nie było takie łatwe i przyjemne, warto też zobaczyć pałac i park Quinta da Regaleira. W Sintrze jedliśmy na bogato. Banany, kanapki z masłem orzechowym i jogurty sojowe :) Ponoć coś tam było, ale olaliśmy.
Lizbona
Nie mieliśmy szczęścia przeczesując Lizbonę w poszukiwaniu wegańskich knajpek. Jest ich całkiem sporo, ale tak samo jak w Hiszpanii, Portugalczycy robią kilkugodzinną przerwę w funkcjonowaniu lokalu lub otwierają go dopiero pod wieczór na 2-3 godziny. Zgadnijcie kiedy zazwyczaj udało nam się dotrzeć...
No cóż pocałowaliśmy klamkę i szliśmy dalej.
Jednym z miejsc, gdzie zjedliśmy był Jardim das Cerejas, urocza 100 % wegańska i hinduska knajpka. Restauracja funkcjonuje jako szwedzki stół. Do wyboru jest menu lunchowe (7,50 euro) i menu obiadowe (9,50 euro). My jako biedaki cebulaki wzięliśmy to tańsze. Nie do końca były nam jasne zasady wybierania dań, pan sam się zamotał. Obserwując ludzi, którzy właśnie się stołowali, brali co popadnie w takich ilościach, że mnie byłoby wstyd i wracali po jeszcze więcej. A według obsługi lokalu dania obiadowe na ciepło były tym droższym daniem.
Nabraliśmy tego na co mieliśmy ochotę. Jedzenie było przepyszne i świeże, cudowne warzywa, których od kilku dni nam strasznie brakowało.
Nieopodal Jardim das Cerejas znajduje się sklep ze zdrową żywnością Brio. Mają sporo wegańskich produktów, sklep jest wielkości dużego marketu. Kupiliśmy tylko kotlety z tofu i kilka batoników Vivani, ponieważ i tak byśmy więcej nie zjedli.
Sao Tome 48
Przechadzając się po mieście warto wypatrywać napisu "vegan", okazuje się że jest całkiem sporo opcji wegańskich w tradycyjnych knajpkach. Jedną z nich jest Sao Tome 48, oferująca między innymi pizzę. Nie wstąpiliśmy, bo trzeba było gonić dalej, ale wrzucam, gdyby ktoś potrzebował :)
I oczywiście zawsze można zjeść falafela!
Zależało nam na odwiedzeniu jeszcze dwóch wegańskich lokalizacji, ale w pierwszej Miss Saigon, przy strefie Expo widniała kartka "closed", wyglądająca na długoterminowe zamknięcie restauracji. Dodam, że oczywiście tak nie było.
Tak czy siak warto podjechać na dworzec Oriente i pospacerować przy rzece Tag i moście Vasco Da Gama, wybraliśmy się tam tuż po przylocie, zachodziło słońce i było przepięknie. Muszę dodać, że akurat tam biegają chyba wszyscy Portugalczycy. Takich biegających tłumów nie widziałam dawno.
Ponoć wspaniałe wegańskie jedzenie oferuje The Food Temple, czynne od 19:30. Znajduję się w takiej lokalizacji, że to jest jakaś masakra. Padał deszcz, a właściwie lało się z nieba, kostka którą wyłożona jest niemal cała Lizbona była niesamowicie śliska, było już ciemno, gdy kluczyliśmy pod górkę między ciasnymi uliczkami. Za nic w świecie nie mogliśmy znaleźć tego miejsca. Nawigacja w telefonie szalała, uliczka z knajpką ma może z 5 metrów, a za cholerę tam tego nie było. Wkurzeni i przemoczeni poszliśmy zjeść falafela z frytkami. Pracownik wygonił ludzi z lokalu, żebyśmy mogli usiąść i zjeść, bo nie było dla nas miejsca :)
Sklepy
Oprócz wyżej wspomnianego marketu Brio, głównie Lidl nas żywił.
Sklepy odwiedzaliśmy rzadko, robiliśmy większe zakupy typu chleb, woda, jogurty i różne zachcianki, za które zazwyczaj płaciliśmy 8-10 euro, a produktów było na prawdę sporo.
Zaraz przy naszym hostelu znajdował się Lidl, więc tam przeważnie chodziliśmy na zakupy. Z rzeczy niedostępnych w Polsce portugalski Lidl posiada sojowe jogurty i puddingi w cenie 0,80-1,00 euro za czteropak, więc jogurty stanowiły 3/4 naszych zakupów. Poza tym mają więcej puszkowanych warzyw oraz nie ma w ogóle działu z owocami i warzywami, co było dla mnie dziwne. Na szczęście warzywniaków jest całkiem sporo.
Mieliśmy niezłą rozkminę w sklepie Pingo Doce, ponieważ chcąc kupić pieczywo pobiera się numerek jak u lekarza czy na poczcie i czeka na swoją kolej. Niestety obserwując tubylców nie wymyśliliśmy na jakiej podstawie podchodzą do sprzedawczyni. Kobieta nic nie mówiła co do numerków, nie było żadnej tabliczki... Kupiliśmy już pokrojony i zapakowany chleb, który nie wymagał żadnych komunikacyjnych zabiegów :D
Komunikacja miejska i międzymiastowa
Każda osoba, która podróżuje komunikacją miejską (metro, autobusy i tramwaje) musi zakupić w automacie kartę, która kosztuje 0,50 euro i doładowuje się ją w zależności od potrzeb. Najbardziej opłacalnym moim zdaniem jest dobowy bilet na wszystkie środki komunikacji kosztujący 6 euro. W Lizbonie nie ma czegoś takiego jak papierowy bilet do kasowania, kartę przykłada się do czytnika wchodząc do autobusu oraz na stację metra. Trochę denerwujący jest fakt, że gdy wychodzimy z metra kartę również trzeba przykładać do czytnika, kompletnie inaczej niż np. w Madrycie. I uwaga, są kontrole i to dosyć częste.
Co ciekawe karta jest również biletem wstępu w kilka miejsc. "Na kartę" można wyjechać windą Santa Justa na punkt widokowy, dodatkową opłatą w postaci 1,15 euro obciążone jest wejście na taras (polecam dopłacić, piękne widoki), a także używając karty można podróżować zabytkowym tramwajem 28 oraz wjechać windą Elevador da Glória. Bez karty ceny powalają, 3 minutowa przejażdżka kosztuje kilka euro.
To samo tyczy się podróży międzymiastowych. Kartę doładowuje się w automacie lub okienku (dla nielubiących maszyn), wybierając docelowe miejsce np. Sintrę czy Cascais.
I po raz kolejny Paweł wspaniale zaplanował nam urlop, ma do tego głowę, nie to co ja :) Szkoda, że nasz urlop był taki krótki, bo nie odwiedziliśmy kilku miejsc, które mieliśmy w planach. Tak czy inaczej, Lizbona jest cudowna. Jeśli chodzi o pogodę na początku kwietnia to utrzymywała się na poziomie 16 stopni C, więc nie było za ciepło. Czasami coś pokropiło, raz strasznie lało, ale słońca też było sporo.
To tyle w temacie, teraz czas na Bośnię i Czarnogórę :)
Bardzo apetyczna relacja :)
OdpowiedzUsuńCzytając zapragnęłam się tam znaleźć i skosztować tych pyszności.
teraz wzięło mnie na wspomnienia:) byłam na południu Portugalii 2 lata temu. pojechaliśmy spontanicznie ze znajomymi, którzy jako fani WRC zmierzali w celu podziwiania rajdów. Rajdy mnie nie bardzo interesowały choć były przeprowadzane w pięknych trochę dzikich regionach i to był ich plus- ale 5-6 kwietnia ubrani w kurtki bo tak jak mówisz temperatura sięgała max 15 stopni- pierwszy raz w życiu odczułam co to jest poparzenie słoneczne i to na twarzy- prawie cała nasza ekipa chodziła z twarzą czerwoną jak burak i to dzięki 5 minutom słońca ledwo przebijającego się przez chmury:)
OdpowiedzUsuńdla mnie to był szok. a poza tym jedzenie też nam bardzo smakowało (mięsne) a żadna kawa nie smakowała mi w całym moim życiu tak jak pita przy małym stoliczku na chodniku przed kawiarenką z gderającymi głośno kobitkami-i to za całego euraka! była przepyszna!
Troszkę zdziwiły mnie ceny w knajpach bo myślałam, że portugalia to na prawdę tani kraj- choć w marketach było już całkiem ok:) żałowałam że mieliśmy tylko bagaż podręczny bo chętnie zaopatrzyłabym sie w zapas oliwy:)
piękna fotorelacja, najbardziej podobają mi się zdjęcia z tego zamku! niezła wspinaczka!
Świetn pomysł z takimi spontanicznymi i niedrogimi wakacjami!
Oliwy żałuj bo taką pyszną ( z kogutkiem na etykiecie) trudno spotkać.Flaszka już dawno pusta a ja nie mogę się z nią rozstać.A kawa też niezapomniana.Próbowałam upolować taką w marketach w Polsce podczas portugalskich dni ,ta , którą kupiłam wtedy też do polecenia , ale już nie taka jak ta przywieziona z Lizbony.
OdpowiedzUsuńA Lizbona wegetariańska ? Jak wszędzie lepiej dać sobie spokój z poszukiwaniami konkretnych adresów lepiej,
kompromisowo trochę, zaglądać do różnych knajpek a coś się znajdzie.Informacje vegeknajpkowe z Internetu nawet sprawdzane na bieżąco są bardzo często nieaktualne więc szkoda czasu na jeżdżenie często do odległych miejsc po to aby "pocałować klamkę".