Tarta z rabarbarem i budyniem
Ostatnio natrafiłam na me…
Roślinne gotowanie!
Jakiś czas temu miałam okazję piec sporo serników baskijskich, ale tych klasycznych. Od razu pomyślałam, że zwegnizowanie tego sernika nie będzie aż tak trudne. Chwilę jednak ta myśl krążyła po mojej głowie, zanim w końcu postanowiłam ją zrealizować. A to przeprowadzki, słabe piekarniki, codzienna produkcja wypieków w pracy... Wiecie jak jest. No, ale już jest!
Sernik baskijski przygotowuje się głównie z serka typu cream cheese/filadelfia i jaj, więc jego konsystencja jest mocno gładka i kremowa. Ważnym elementem w tym przepisie jest sól, a jeśli macie w kuchennej szafce kwiat soli - koniecznie użyjcie!
Do opisu postu dodałam słowo "jak" baskijski. Wiadomo, wegańskie przepisy weganizujące klasyczne dania zawsze będą ich podobieństwem, jedne bliższe oryginałowi, inne dalsze. Moim zdaniem, ten przepis jest bardzo blisko.
Sernik jest super-kremowy, po nocy w lodówce zmienia strukturę na bardziej zwartą.
Koniecznie spróbujcie takiego w temperaturze pokojowej, ale też i schłodzonego.
Sernik baskijski piecze się w wysokiej temperaturze (220 - 230 stopni C.), przez zaledwie 30 minut. Trochę się bałam mojego przekłamującego piekarnika i piekłam dłużej, czyli 45 minut, ale jeśli macie przetestowany piekarnik i mu ufacie, to spokojnie pieczcie krócej.
Uważam, że krócej pieczony byłby jeszcze lepszy.
Dodatkowo spód tofurnika można kompletnie pominąć i masę wlać po prostu do formy z papierem do pieczenia. Skrobię/ budyń w proszku można podmienić na zwykłą mąkę pszenną.
Dla ciekawskich polecam historię tego sernika, który w ogóle błędnie jest nazywany baskijskim, ale to zostawiam dla szperaczy Googla.
Dobry tort - taki nie za słodki!
Miałam do zużycia pół słoiczka zapomnianej pasty tahini. I zamiast ukręcić hummus, zrobiłam sobie tort! Tort jest z tych cięższych, rozpustnych. Kakaowe biszkopty przełożone są kwaśną konfiturą porzeczkową i tłustym, sezamowym kremem. To wszystko z nutką kawy.
Z sentymentem powróciłam do oldschoolowego kremu na mleku kokosowym. Obecnie na co dzień używam śmietanek sojowych, więc była to miła odskocznia.
Polecam mój wpis sprzed miliona lat na ten temat. To bardzo ważne! Jak ubić mleko kokosowe?
Moje dwie puszki mleka były idealnie pełne tłustego kremu, co łącznie dało 800 g samego mleka kokosowego. Możliwe, że z mlek innych firm "odłoży" Ci się mniej stałej części mleka. Nie przejmuj się tym, około 500 - 600 g powinno wystarczyć na tort o średnicy 18 cm.
Jeśli chodzi o konfiturę użytą w torcie - używamy tylko jej część, resztę możecie użyć do własnych celów lub po prostu podzielić proporcje przez dwa.
Smak, który siedział mi już przez chwilę w głowie.
Barrrrdzo polecam wodę z kwiatów pomarańczy. Można ją kupić przez Internet lub w sklepach z orientalną żywnością.
Jeśli jednak jej nie macie, polecam kilka kropel dobrego olejku lub aromatu pomarańczowego.
Idąc za Waszymi prośbami i wiadomościami, składniki będę również podawać w gramach.
Mam nadzieję, że ułatwi Wam to pieczenie.
Dziś mam dla Was "mini" przepis na bardzo proste naleśniki z czerwonej soczewicy.
Soczewicy nie gotujemy, używamy surowej, namoczonej przez noc w wodzie.
Jest to dobra opcja do wykorzystania tych strączków, które leżą w szafce już za długo.
Moje naleśniki zjadłam na bardzo szybko: z wędzonym tofu, które smażyło się obok naleśników
i wegańskim sosem czosnkowym. I było to wyborne! ;)
Bardzo proste i bardzo szybkie ciasto, w którym wystarczy wymieszać ze sobą suche i mokre składniki oraz dodać starte jabłka. Ciacho jest super miękkie, wilgotne i sprężyste.
Słodkie jabłka, korzenne przyprawy - tak smakuje jesień!
No dobry wieczór! Cieszę się, że mogę do Was w końcu się odezwać z tej platformy.
Mam wrażenie - pewnie wiele osób się ze mną zgodzi, że czasy blogosfery minęły bezpowrotnie. I choć mimo mojej nieobecności i tego, że cały czas mam tu niezłe wyniki, to tematy kulinarne i około kulinarne przeniosły się na Instagram i TikToka. Tego drugiego nigdy w życiu nie założę, jeśli jakimś cudem tak by się stało - walnijcie mnie w łeb.
Kto teraz czyta blogi, gdy na insta publikuje się zdjęcia z przepisami? Jest to szybsze, darmowe, nie wymaga takiej pracy jak przy stronach. Same zalety.
Tęsknię za ideą prowadzenia bloga. Choć wyklinam go milion razy, kiedy widzę tysiące botowych komentarzy do usunięcia, kiedy widżety się sypią i dostaję wiadomości, że coś nie działa.
Ach ten przycisk "starsze posty"! (dziękuję za maile)
Dlatego, to jest mój milionowy powrót. Witam się z Wami z najszczęśliwszego miasta w Polsce - z Gdyni. Tak, przywiało mnie nad morze. Czemu? Nie wiem.
Żartuję. Po 30-stce odwala i zaczyna się robić rzeczy, o których się zawsze marzyło, wiecie - widmo śmierci.
A morze to jedno z moich marzeń. Choć nie jest dla mnie łaskawe i ciągle coś złego się wydarza - walczę żebyśmy się polubili.
Dobra, do rzeczy, bo i tak nikt tego nie przeczyta.
Obiecany, naobiecywany przepis na tofurnik chałwowy z wiśniami, tudzież innymi owocami. Każde będą super! A jak ktoś ma ochotę, to może sobie zrobić polewę czekoladową lub karmel, bo czemu nie.
Tofurnik jest super kremowy, supertłuściutki. W tofurnikach liczy się tłuszcz, dzięki czemu mają świetną, przyjemną konsystencję. Serio, nie żałujcie tahiny czy masła orzechowego. Ten przepis jest świetną baza pod inne masełka: orzechowe, laskowe, pistacjowe - jeśli ktoś ma za dużo kasy.
Tofurnik na zdjęciach "bez niczego", wyszedł mi genialny - ponieważ się nie starałam i nie przejmowałam. Chałwowy wypał gorzej, bo oczywiście miałam spinę. Także na spokojnie, bez stresu, upieczcie sobie ten przepyszny tofurnik.
Cześć po długiej przerwie!
Moje życie nie idzie ostatnio w parze z blogowaniem i tworzeniem nowych przepisów. Dodatkowo jestem najgorszą blogerką świata, bo dawno dawno temu obiecałam Wam przepis za pośrednictwem ig.
Nie lubię przydługich wstępów, ale pozwolę sobie streścić moje ostatnie miesiące, ponieważ od maja nie dawałam tutaj znaku życia. A życie nie toczy się tylko na Instagramie.
Za mną sporo zmian, chyba w każdej możliwej "życiowej kategorii". Zmiana "statusu", miejsca zamieszkania, a co za tym idzie pracy, a i nawet zmiany na głowie. Pożegnałam Rzeszów i od czerwca jestem w Warszawie. Pracuję w wegańskiej cukierni i jak tak sobie popiekę przez cały dzień, to później mam ochotę tylko leżeć lub zwiedzać. A zwiedzam sporo, w tym mnóstwo gastronomii.
I w jednej z tych gastronomii miała miejsce przemiła i dająca kopa sytuacja, która sprawiła, że mam ochotę wrócić do tego, co robiłam przez lata. Z tego miejsca pozdrawiam wspaniałą właścicielkę roślinnej kawiarni Planty. Zjecie tam najlepsze lody w stolicy. Nie ściemniam!
Wracając do istoty tego bloga, czyli przepisów. Ten dzisiejszy to nie jest żadne odkrycie świata, to prosty, codzienny przepis na leniwy obiad w domu.
Pytałam Was jakiś czas temu, czy takie "oczywiste" połączenia są przez Was mile widziane i okazało się, że bardzo! Jakoś ciągle żyłam w przeświadczeniu, że muszą się tutaj pojawiać jakieś ekstra rzeczy, a szkoda miejsca na tak jak wyżej pisałam, codzienne obiady.
Dlatego kajam się i zabieram do roboty.
Do później!
Cześć!
Dobrze wiecie, że nie rozpisuję się na temat przepisów, chyba że przekazuję jakieś ważne informacje. Nie dodaję obszernych historii i opowiadań. Najważniejszy jest sam przepis i sposób jego wykonania.
Dziś mam dla Was brownie, które gości na blogu w kilku wersjach - tym razem z pysznym kremem z kaszy manny z wiórkami kokosowymi.
Mam nadzieję, że będzie Wam smakować!
Co jakiś czas w moim koszyku podczas zakupów ląduje kasza manna. Zawsze myślę, że będę miała na wszelki wypadek do sypanej szarlotki lub zagęszczenia roślinnych kotletów. Oczywiście nic z tego nie wychodzi i później nie wiem co z nią zrobić.
Polubiłam kaszę mannę w cieście, odkąd zrobiłam ciasto z manny z makiem. Było to na pierwszym lockdownie. Przed nami trzeci...
Chyba nie muszę pisać, że to wszystko mnie martwi, bo chyba każdy tak ma. Chciałabym, żeby było normalnie.
No cóż, martwić się będę po świętach, na razie ciasto.